April 7, 2010

Ironiczni artyterroryści

Rozmowa z The Krasnals w Głosie Wielkopolskim (2 kwietnia 2010)

Za ich sprawą w polskiej sztuce dokonuje się rewolucja: grupa artystów pokazujących się wyłącznie w kominiarkach parodiuje prace twórców uznanych za geniuszy, wyśmiewając przy okazji bezguście publiczności i cynizm krytyków i kuratorów sztuki. Podejrzanie dobrze znającą Poznań grupę The Krasnals przepytuje Marcin Kostaszuk


Dzieło sztuki może nim być tylko w granicach murów galeryjnych - poza nimi nim nie jest. Czy ten stereotyp był punktem wyjścia do stworzenia The Krasnals?
Nie chodzi o mury galerii, bo sztuka funkcjonuje na równym stopniu w nich jak i poza nimi. Punkt wyjścia dla stworzenia grupy wynikał przede wszystkim z pewnego absurdu, który zawładnął światem sztuki. Jego sednem stał się fakt, że z zupełnie przeciętnego artysty można dziś stworzyć nie dość że gwiazdę medialną, to do tego ogłosić go czołowym intelektualistą kraju. To sprowokowało pytania: jak to możliwe, że cała zorganizowana sieć art worldu [świata sztuki – przyp. MK] angażuje się w takie akcje i dlaczego? Jak to możliwe, że z zupełnie przeciętnych, jałowych, niczym nie wyróżniających się prac można wykreować wielkie dzieła sztuki? W jaki sposób rozgrywki polityczne mogą wpłynąć na wypromowanie artysty, i dlaczego układy, władza mają wpływ na sztukę, a nie odwrotnie? Aż fascynująca staje się obserwacja procesu jak artysta, często nawet nieświadomie, przeobraża się w marionetkę i staje się doskonałym narzędziem do gier politycznych czy zarabiania pieniędzy. Te pytania prowadzą do jednego wniosku - chodzi o wszystko inne tylko nie o wielką sztukę. Pierwszą akcją która to potwierdziła było przyjęcie na aukcję w Christies naszego obrazu i wycenienie go na 70 tysięcy funtów. Tylko dlatego że znawcy z Christies byli przekonani że to obraz Sasnala [polski malarz, jego prace znajdują się m.in. w zbiorach Tate Modern w Londynie czy Museum of Modern Art w Nowym Jorku – dop. MK].

Chcecie uwrażliwić odbiorców na dyktat kuratorów i krytyków sztuki. Uważacie, że mają oni decydujący wpływ na wartość prac polskich artystów? Jakim zatem cudem na napompowanym medialnie Sasnalu "poznali się" także za granicą?
Poznanie się na jakimś artyście za granicą nie jest ani przypadkiem ani nie wynika z cudowności jego sztuki, a tym bardziej z wytrwałości jego pracy i zacięcia artystycznego. To jedna z części działania mechanizmu art worldu, rozbudowanej sieci kontaktów i lobby za granicą, a ta musi mieć w tym konkretny interes, również polityczny. Nie ma innej drogi w dzisiejszym świecie sztuki, pełnym głodnych gęb do nakarmienia. Artysta wcale nie staje się znanym i drogo sprzedawanym dlatego że jest dobry. Przyznaje mu się etykietę dobrego pod warunkiem, że uda się go wkręcić w machinę rynkową, poprzeć odpowiednią ideologię polityczną i zapewnić dochód dla każdego. W biznesie tym niezbędna jest pozytywna opinia publiczna, dzięki której zwabiani są kolejni klienci. Dobre nazwisko kolekcjonera który zakupił pracę lub zaaranżowanie wystawy w prestiżowej galerii jest idealnym wabikiem, rozprowadzanym najefektywniej za pomocą mediów. Bo widza mobilizuje znane nazwisko artysty; stara się wówczas za wszelką cenę go zrozumieć, zinterpretować. I na odwrót – w przypadku twórców mało znanych, choć niekiedy wspaniałych, taki wysiłek nie jest podejmowany.

"Nie podpisuję się pod pracami, bo działając w przestrzeni miejskiej, praca bez sygnatury od razu inaczej funkcjonuje. Nie ma rameczki, piedestału, całej tej otoczki sugerującej, że dzieło sztuki jest wystarczającym powodem, żeby wciągnąć widza w interakcję" - powiedział w wywiadzie dla naszej gazety Maciej Kurak. Wiem, że nie odpowiecie na pytanie o jego ewentualne bezpośrednie zaangażowanie w The Krasnals, ale czy jego słowa nie definiują najcelniej waszej filozofii?
No właśnie. Dzieło sztuki powinno być wystarczającym powodem, żeby wciągnąć widza w interakcję. Dzisiejsi artyści z nazwiskiem w sztuce to niestety kalecy, od początku pozbawiani tej możliwości. Sami nie są w stanie zrobić nic bez odpowiedniej oprawy. Dla nas jest to jak usiąść na wózku inwalidzkim i do końca życia być skazanym na popychanie go przez kogoś. Mechanizmy świata sztuki jednak niebezpiecznie uzależniają i ograniczają twórczą wolność. A na niej zależy nam najbardziej.

Nie dziwi więc uzasadnienie nominacji dla was do „Paszportu Polityki” przygotowane przez Pawła Łubowskiego. "Są autorami pierwszego od wielu lat skutecznego buntu artystów wobec zastanej rzeczywistości menadżersko-kuratorskiej i to nie tylko w Polsce". Tematyka waszych ostatnich prac wskazuje jednak, że buntujecie się przeciwko wszechwładzy mediów, głównie telewizji.
Przecież rzeczywistość menadżersko-kuratorska też nie może się obejść bez mediów. To najpotężniejsze w dzisiejszych czasach narzędzie władzy. Jest to zarazem ogromny i fascynujący obszar, i o dziwo, czasami dający możliwości jednostkom niezwiązanym z innymi układami. Sami z niego korzystamy.
Przyglądamy się też nowemu dla Polaków odcieniowi popkulturowej rzeczywistości, światu celebrytów, który 10 lat temu jeszcze nie istniał. Malujemy idoli polskiej masowej wyobraźni, ale też zwykłych ludzi. Interesuje nas np. kondycja współczesnej kobiety i łapanie w kadry młodych dziewczyn. Pod tym kątem przygotowujemy również niespodziankę – współczesną wersję Bitwy pod Grunwaldem Matejki – w odrobinę większych rozmiarach. Chcemy aby obraz był dla ludzi, aby przyciągał swoją zawartością i wywoływał szczere reakcje. Matejko i jego Bitwa pod Grunwaldem jest w tym kontekście symboliczna, gdyż to jedyne polskie dzieło znane wszystkim Polakom.

"Używamy narzędzi przeciwnika na ratunek świata sztuki" - mówiliscie w TVN. Jak wyobrażacie sobie akcję ratowniczą i stan idealny w jej wyniku? Czy jego osiągnięcie byłoby równoznaczne z odsłonięciem twarzy?
Trudno myśleć o idealizmie skoro taka wizja niemożliwa byłaby do zrealizowania. Dlatego skupiamy się na pewnych elementach – np. aby zmienić powszechne nawyki myślenia. Dać ludziom szansę dostrzec błahość w tym, co oficjalnie jest ważne w sztuce, i doniosłość tego, co oficjalnie uchodzi za pozbawione znaczenia. Słowem, umożliwić przewartościowanie, nabranie dystansu do spraw, które uznajemy za wartościowe. Może to prowadzić do małego myślowego przewrotu. Dlatego właśnie żart jest tak bardzo istotny w naszych pracach. Stosujemy w tym celu czasem tekst, który staje się dla naszych płócien tym, czym grecki chór dla antycznej tragedii.
A co tak wszyscy interesujecie się naszymi twarzami? Pewnie brzydcy jesteśmy, nic szczególnego.

Jak okreslilibyście wpływ internetu na perspektywy młodych artystów, którzy są tak samo anonimowi jak wy, nawet jeśli nie zakładają kominiarek?
Internet to ostatnia szansa. Ostatnia deska ratunku. Korzystać póki jeszcze jest ta możliwość. Kto wie czy nie zostanie ograniczona swoboda poruszania się w sieci. Zbyt wiele grubych ryb na niej traci.

Bardzo dobrze znacie poznańskie układy władzy - czego dowodem obraz komiksowych bohaterów z twarzami małżeństwa Kulczyków, prezydenta Grobelnego i innych notabli. Wcześniej były prace na temat minaretu Rajkowskiej i słoniu geju z naszego zoo, pojawiliście się też na festiwalu Urban Legends. Bardzo szybko też znaleźliście nasz artykuł o The Krasnals, a galeria w Cafe Mięsna jest obecnie przystanią waszej ekspozycji. Wychodzi na to, że albo kochacie Poznań, albo po prostu stąd jesteście?
Tyle się dzieje w tym Poznaniu… Inne miasta jakoś nie wpadły na zafundowanie sobie minaretu i nie mogą pochwalić się słoniem gejem. Kiedy nas ktoś gdzieś zaprasza, to najczęściej korzystamy, jak to było w Krakowie, Warszawie, wkrótce we Wrocławiu. Przy okazji dziękujemy Cafe Mięsna za udaną akcję ze stertą kiełbas i projekcją naszego filmu „Wielkie Żarcie”.

A'propos, czy praca z poznańską "ligą sprawiedliwych" znalazła nabywcę - na przykład z grona jej bohaterów?
Jest u nas

Czy jest na sprzedaż? A jeśli tak, to za ile?
Na sprzedaż? Owszem, 25 tysięcy złotych.

Marcin Kostaszuk

No comments:

Post a Comment