July 7, 2010

Bronisław Komorowski - nowy prezydent Polski


The Krasnals. Whielki Krasnal "Obiekt naszej kontemplacji / Bronisław Komorowski, z cyklu Whielcy Polacy". 4.07.2010. Olej na płótnie. 40 x 60 cm

Najserdeczniejsze gratulacje dla Bronka!
Miejmy nadzieję że może się to przyczynić do złamania systemu rozdawnictwa w kulturze, naszym i swoim, zgodnie z zasadami komuny, modnie nazywanej lewicą.


Balcerowicz: uwolnić kulturę
2009-11-06
Roman Pawłowski: Czy ekonomiści są wrogami artystów?

Prof. Leszek Balcerowicz: Nie widzę tu głębokiego antagonizmu, tylko niektórym uczestnikom debaty brakuje kultury dyskusji. Przyczepiają oponentom etykietki, a to neoliberała, a to, o zgrozo, ekonomisty. I sugerują, że my, ekonomiści, chcemy pokazywać, jak poeci mają pisać wiersze. A to nieprawda. Ekonomiści wypowiadają się na temat sposobu zorganizowania, funkcjonowania i działania instytucji.

Jednak na Kongresie Kultury doszło do konfliktu między twórcami a ekonomistami - Jerzym Hausnerem i panem. Wywołało go pańskie wystąpienie, w którym zarzucił pan ludziom kultury, że mają mentalność sowieckiego działacza.

- Powiedziałem, że po poprzednim ustroju odziedziczyliśmy przekonanie, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nikt tego nie zrobi. Nazwałem to mentalnością radzieckiego działacza. Nie adresowałem tego do uczestników kongresu, starałem się zwrócić do nich jako do elity intelektualnej, żeby pomogła powalczyć z tym dziedzictwem. Tego apelu nikt w mojej obecności nie podjął, przeciwnie - pojawiło się parę polemik, tylko do dziś dnia nie wiem, z jaką moją tezą.

Mówił pan: "Dopóki obecne jednostki publiczne pozostaną publiczne, to znaczy skrajnie uzależnione pod względem regulacyjnym i finansowym od aparatu polityczno-biurokratycznego, dopóty będą pojawiały się powszechnie potępiane słabości, patologie i dysfunkcje". Dlaczego finansowanie kultury z budżetu państwa jest złe?


- Nie twierdzę, że państwo ma ciąć wydatki na kulturę do zera. Odniosłem się tylko do poglądu, że albo państwo będzie finansowało kulturę, albo jej w ogóle nie będzie. To jest pokłosie dawnego myślenia. Kiedy słyszę ludzi, którzy deklarują wiarę w społeczeństwo obywatelskie oraz w wolność jednostki, a zarazem powtarzają, że tylko państwo, państwo, państwo, to coś mi tu się nie zgadza.

W czym się przejawia patologia instytucji zależnych od państwa?

- W klientyzmie, etatyzmie i rozrzutności, a także - często - silnej roli związków zawodowych. Normą jest wydawanie przydzielonego budżetu do ostatniej złotówki. Gdyby instytucja coś zaoszczędziła, utrudniłoby to walkę o budżet w następnym roku. Dużo energii koncentruje się na zabiegach, aby więcej pieniędzy zdobyć od państwa. Uzależnia to instytucje publiczne od polityków i urzędników.

Zgodzi się pan jednak, że są dziedziny, które bez mecenatu państwowego nie mogą się rozwijać: opera, teatr, muzyka poważna, eksperyment artystyczny. Rynek nie wyręczy tu państwa, bo wysoka kultura się nie sprzedaje.

- Zgodzę się, że są takie dziedziny, a może raczej - są takie dzieła w niektórych dziedzinach. Czy to znaczy, że każdy twórca ma być urzędnikiem państwowym? Że mamy zadekretować odsetek PKB przeznaczony na kulturę? Dlaczego lobbing u polityków i urzędników ma być moralnie lepszy niż zabieganie o pieniądze osób prywatnych - odbiorców czy sponsorów?

Nie chcę powiedzieć, że akurat w budżecie kultury trzeba szukać największych oszczędności. Trzeba ich szukać w ogromnych i demobilizujących ludzi wydatkach socjalnych. Jednak głównym miernikiem wartości dzieła kultury nie może być to, że ludzie nie chcą za nie zapłacić. Są dzieła wielkie, które trafiły do mas, choćby "Ziemia obiecana" Andrzeja Wajdy.

Na spektakle Grotowskiego na początku jego działalności chodziła garstka widzów, a przecież był to jeden z najważniejszych teatrów XX wieku. Patrzenie na dobra kultury jako na produkty ogranicza ich rolę.

- Czy nazwiemy spektakl bądź utwór muzyczny produktem, wytworem, czy dziełem - nie uciekniemy od żelaznych praw ekonomii. Musimy wybierać, na co przeznaczyć środki i według jakich zasad. Nie możemy udawać, że żyjemy w komunizmie, gdzie zasoby - wedle marksowskiej utopii - są nieograniczone.

Nie możemy też udawać, że żyjemy w USA, gdzie finansowanie kultury opiera się na prywatnych sponsorach. Zna pan polskiego przedsiębiorcę, którego stać byłoby na zbudowanie sali koncertowej podobnej do tej, jaką ufundował Andrew Carnegie w Nowym Jorku, czy galerii sztuki, jaką zbudował Andrew Mellon w Waszyngtonie?

- No to zaczynajmy w Polsce od skromniejszych projektów i wzmacniajmy nasz kapitalizm, aby mógł on później finansować większe. A pieniądze mogą pochodzić z wielu źródeł. Jeżeli w Polsce udało się rozwinąć społeczeństwo obywatelskie, nie widzę powodu, aby nie zadziałało także w kulturze, zresztą to się już dzieje. Nie każdy jest Carnegiem, ale wiele osób może ufundować ławkę, jeżeli znajdzie się na niej ich nazwisko.

Czy jednak oparcie się na prywatnych sponsorach nie ogranicza wolności twórczej? Wielkie koncerny unikają jak ognia sztuki krytycznej, czego przykładem było ocenzurowanie w Poznaniu instalacji, której tematem były związki koncernu Volkswagen z nazizmem.

- Naciski na twórców wywierają również dysponenci polityczno-urzędniczy.

Tylko że polityków możemy kontrolować. Ekipa, która chciała usunąć Gombrowicza z list lektur, w 2007 r. została zwolniona. Koncernu nie da się zmienić na drodze głosowania.

- Dopóki rządzi jedna ekipa polityczna, nie ma dla niej alternatywy. A na rynku nie ma jednego przedsiębiorcy, jest ich wielu. Ale jeśli już na początku powiemy sobie, że prywatni przedsiębiorcy nie będą nigdy łożyć na kulturę, to nigdy do tego nie dojdzie.

Problem w tym, że prywatni przedsiębiorcy kierują się zyskiem. A to oznacza schlebianie masowym gustom.


- Jako demokrata waham się z lekceważeniem gustów masowych. Nie znaczy, że się z nimi zawsze zgadzam. Nie chcę jednak wpadać w poczucie snobistycznej wyższości wobec przeciętnego człowieka, który kupuje sensacyjną książkę czy bilet na popularny film. Można próbować wpływać na preferencje masowego odbiorcy.

Często odbiorca jest pozbawiony wyboru, bo w jego księgarni są tylko poradniki i bestsellery. A gust ma ukształtowany przez telewizję i reklamę.

- No to dochodzimy do dyskusji o istocie kapitalizmu: czy polega on na tym, że za pomocą technik marketingowych manipuluje odbiorcami, czy też istnieje coś, co się nazywa w ekonomii suwerennością konsumenta. Nieżyczliwi obserwatorzy kapitalizmu upierają się, że producenci za pomocą reklamy ogłupiają odbiorcę i wyższą kulturę musi mu wtłaczać państwo. Ja wierzę w suwerenność ludzi i ich decyzji.

Nie jest tak, że jeśli coś przynosi zysk, to jest z definicji złe. Złe jest coś, co jest związane z systematyczną stratą. To życie na koszt innych.

Miasto Warszawa dopłaca do jednego biletu teatralnego od 70 do 400 zł. Czy to jest strata?

- A czy te pieniądze nie trafiają do ludzi o wyższym niż przeciętny dochodzie? Prawdopodobnie tak. To znaczy, że biedniejsi finansują konsumpcję bogatszych. To mniej więcej tak, jakby subsydiować bilety samolotowe.

Ale z lotu samolotem nie wynika nic dla wiedzy o człowieku i świecie, a ze spektaklu teatralnego - dużo.

- Jak to nie wynika! A poznawanie świata?

Chce pan porównać turystyczną wycieczkę do ciepłych krajów ze spektaklem Lupy? Kultura jest dobrem publicznym.

- Termin "dobro publiczne" ma ścisłe znaczenie w naukach społecznych. To takie dobro, za które nikt nie jest w stanie indywidualnie zapłacić. Takim dobrem jest głównie obrona narodowa, bo czołgu każdy nie będzie miał. Większość innych dóbr to są w świetle definicji naukowej dobra prywatne.

Powszechne używanie terminu "dobro publiczne" jest retorycznym chwytem, że skoro coś nazwiemy publicznym, to muszą na to być publiczne pieniądze. Każda dziedzina używa zaklęć, aby zdobyć więcej pieniędzy z budżetu, czyli od innych ludzi - podatników.

Dlaczego więc konstytucja wśród obowiązków państwa wymienia upowszechnianie kultury zaraz po obronie granic, zapewnieniu wolności i bezpieczeństwa obywateli?

- W konstytucji są zapisy deklaratywne, z których nie wynikają konkretne rozwiązania. Konstytucja nie mówi nam, jak mają być zorganizowane teatry czy kształtowane ich budżety.

To jakie rozwiązania są pana zdaniem dobre dla polskiej kultury?

- Zgadzam się z większością propozycji prof. Hausnera, jeśli chodzi o zasady organizacji i finansowania, tak jak się zgadzałem z jego programem uzdrowienia finansów publicznych. Rozmowy z wybitnymi twórcami uświadomiły mi, jak wielkie są rozmiary absurdu w niektórych instytucjach państwowych. Trzeba rozluźnić gorset regulacyjny w instytucjach, aby efektywniej wydawać pieniądze publiczne. Potrzebny jest pluralizm źródeł finansowania wszędzie tam, gdzie osoby prywatne mogą współfinansować kulturę. Trzeba przy tym rozróżniać te gałęzie kultury, które mają szanse utrzymać się z pieniędzy odbiorców i sponsorów, i te, które wymagają wsparcia podatników.

Co pan sądzi o finansowaniu polskiego kina przez nadawców telewizyjnych i dystrybutorów? Twórcy tego mechanizmu uważają go za wielki sukces.

- Wielki sukces, że wydarto kolejny podatek.

Pan jest przeciw?

- To droga do tego, aby każda dziedzina miała odrębne podatki. Gdyby to się upowszechniło, mielibyśmy chaos w budżecie i kompletne usztywnienie wydatków.

Ale czy to rozwiązanie nie spełnia pańskiego postulatu, aby kulturę uwolnić od zależności polityczno-biurokratycznych? To przecież sami przedsiębiorcy - właściciele kin, stacji telewizyjnych i sieci kablowych - składają się na produkcję filmów, które potem mogą wyświetlać z zyskiem. W Polsce powstaje dzisiaj dwa razy więcej filmów niż przed utworzeniem PISF, a krytyka i publiczność uważają, że są one lepsze.

- Nie wiem, czy to rezultat tego rozwiązania. Nie mylmy przymusu z solidarnością, tak jak nie mylmy socjalizmu z wolnością. W gruncie rzeczy jest to ukrywanie podatków. Dystrybutorzy, którzy płacą tę daninę, przerzucają ją przecież na konsumenta.

Obserwatorium Kultury wystąpiło z propozycją utworzenia kolejnych branżowych instytutów, które miałyby finansować różne dziedziny twórczości z opłat od przemysłów kultury. To dobry kierunek?

- Zły, bo oznaczałby, że mnożymy nowe rodzaje podatków.

Prof. Hausner proponuje jednoprocentowy odpis od podatku od osób prawnych CIT. Ktoś obliczył, że kultura miałaby z tego zaledwie 80 mln zł rocznie, mniej niż 1 proc. dotychczasowych publicznych nakładów.

- Panie redaktorze, specjalistów od tego, że czegoś się nie da, jest w Polsce bardzo dużo i uważam, że trzeba zmniejszać ich liczbę. W 1989 r. wielu ludzi mówiło, że się nie da. Gdybym ich wtedy słuchał, to nic by nie wyszło z naszych reform. Da się, ale niekiedy tylko stopniowo.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Więcej... http://wyborcza.pl/1,75475,7226314,Balcerowicz__uwolnic_kulture.html?as=2&startsz=x#ixzz0swZBuzzo


Bronisław Komorowski, prezydent Polski, Jarosław Kaczyński, Donald Tusk, Janusz Palikot, wybory prezydenckie, Grzegorz Napieralski, seks grupowy.

No comments:

Post a Comment