The Krasnals, Obiekt 1 „Karl Marx / A miało być tak różowo”, olej, spray, 2008.
Polecamy najnowszy numer artluka, który poświęcony jest tematowi buntu w sztuce, w kontekście współczesnych czasów, obecnej rzeczywistości artystycznej.
Polecamy szczególnie artykuły „Pieniądze szczęścia nie dają”, „Bunt naiwnych”, „Sztuka przeciwko systemowi” oraz ciekawy wywiad z Alicją Żebrowską.
Andrzej Mazurkiewicz
BUNT
Czy dzisiaj można mówić o buncie w sztuce? Czy w czasach, gdy teoretycznie uważa się wszystko za sztukę, istnieje jeszcze miejsce na bunt? Głoszone przez Josepha Beuysa hasło mówiące, że każdy może być artystą, stało się wyznacznikiem naszej rzeczywistości. Sztuka awangardowa, mająca swoje korzenie w rewolucyjnym buncie początków XX wieku, stała się powszechnie akceptowalna, można ją oglądać w (na szczęście w niespalonych przez futurystów) muzeach, a na uczelniach przeistoczyła się w nową formą akademizmu. Dzisiaj wszystko można zrobić w imię sztuki, a wszelkie próby zakwestionowania status quo wydają się dziecinadą. Bardziej przypominają harcerską zabawę niż walkę o własne przekonania i nie kończą się niebytem artystycznym czy wręcz fizyczną śmiercią – jak to bywało w sowieckiej Rosji czy hitlerowskich Niemczech. Co najwyżej kończą się sądowym upomnieniem za wykroczenie, od którego i tak można się odwołać. Czyżby przyszły ciężkie czasy dla „buntowników”?
Z drugiej strony uważa się, że sztuka przez swoje instytucje stała się jakby wentylem bezpieczeństwa dla niezadowolenia społecznego w nowej, zjednoczonej Europie. Takie socjotechniczne podejście polityków i biurokratów kwestionuje istotę sztuki – jej niezależność i wolność. Ale mimo to przychodzi nowa generacja negująca zastaną rzeczywistość. Na pewno też sama instytucjonalność sztuki staje się celem niezadowolenia. Polityka kulturalna, układy, koterie niedopuszczające młodych (gniewnych) stały zarzewiem nowego buntu. Czy ten bunt stanie się czymś istotnym? Na ile to zmieni sztukę? Na odpowiedz chyba trzeba będzie jeszcze poczekać.
Andrzej Mazurkiewicz
PIENIĄDZE SZCZĘŚCIA NIE DAJĄ – fragmenty:
„Polaryzacja poglądów politycznych w naszym kraju, jako pozostałości po przynależności do państw bloku socjalistycznego, nabrała nad wyraz kuriozalnego charakteru. Walka o wpływy i pieniądze spowodowała przemieszczenie ideologiczne. Grupy mające charakter neomarksistowski wręcz przytuliły się do prywatnego biznesu lub bogatych instytucji prywatnych i państwowych. W okresie przedwojennym było to nie do pomyślenia.”
„Ta zmiana warty zbiegła się z ogólnoświatową tendencją zmniejszania roli artysty na rzecz wzrostu znaczenia – na przykład – kuratora, jako „rozdającego karty”. Artysta stał się w tym momencie jedynie artystą w wielkich kuratorskich widowiskach. W Polsce dyktatura „ekspertów” wzmocniła się jeszcze bardziej przez brak rynku sztuki.
„Lecz klucz doboru prac w tych kolekcjach jest ten sam, co w innych instytucjonalnych zbiorach, jak i w niedawno powstałych kolekcjach prywatnych – dobierają je ci sami ludzie z kręgu eksperckiego. Skutkiem jest nie rozszerzenie oferty dla samych odbiorców sztuki, ale powielanie tych samych nazwisk autorów. Czy jesteśmy więc skazani na jedynie słuszną sztukę proponowaną przez małą garstkę osób?”
Joanna Pokorna-Pietras
BUNT NAIWNYCH
Można już powiedzieć, że sztuka dzieli się na tę przed The Krasnals i tę po The Krasnals.
Nie ma w tym nic dziwnego, bo to właśnie ta grupa stworzyła cezurę określającą naszą rzeczywistość artystyczną. Stała się papierkiem lakmusowym badającym jej "kwaśność". Właśnie dzięki niej spolaryzowały się postawy krytyki i świata sztuki wobec młodego pokolenia twórców, jak i szukanie nowych kryteriów tworzenia hierarchii - tak, właśnie hierarchii, których, jak wszyscy wiedzą, nie ma.
Przez ostatnie lata w sztuce polskiej pojawiały sie bardziej sprytne sposoby ich mistyfikacji, co widać nader wyraźnie, by o tym mówić, pisać, a wręcz krzyczeć. Baudrillardowska teoria "spisku sztuki" - koncepcja sztuki jako układu mafijnego - już dawno weszła w życie. Rozpanoszyło się nam lobby mające jedyny słuszny pogląd na to, co sztuką jest, a co nią nie jest. Mała grupka kilkudziesięciu "wybrańców" decyduje o hierarchiach w sztuce.
Dlaczego ci, a nie inni, mają o tym decydować? Czy ich autorytet jest tym czynnikiem decydującym - wszak nie ma autorytetów! Może ich stanowiska (dyrektorzy, kuratorzy, redaktorzy itp.)? Chyba też nie. A może kontakty i powiązania w sferze publicznych i prywatnych finansów? Przy okazji pojawia się tu nowy fenomen zakrawający na żart historii. Miejsc z największym kapitałem prywatnym trzymają się lewicowcy, a raczej ci, którzy chcieliby za takich uchodzić.
Na mapie Polski tworzono przez wiele lat punkty, gdzie ukuwa się stereotypy tworzonych hierarchii. Są to galerie, centra i muzea sztuki finansowane ze środków publicznych, w których obsada stworzyła sieć "swoich" ludzi. Nadszedł czas zmian generacyjnych, a ta sama "grupa trzymająca władzę" nie chce ustąpić. Próchnieje worek artystów lansowanych z ich rozdania. Choć nic nowego i ciekawego już nie mają do oferowania (The Krasnals określają ich - "pustaki"), a średnia wieku już oscyluje między 40 a 50 lat, wciąż trzymają się kurczowo uprzywilejowanej pozycji. Może daliby szansę młodszym?
Właśnie fenomen The Krasnals wywodzi się z buntu przeciwko tej zastanej i chorej sytuacji. W ciągu dwóch lat pozyskali wielu wielbicieli, ale też i przeciwników. Ich rubaszny, prowokujący styl zraża wielu, ale też poddaje pod ocenę cały podgniły system decydujący o współczesnej scenie artystycznej.
Ocenianie jest "orężem grupy trzymającej władzę". Tylko jakimi kryteriami się ta "grupa" kieruje? Przykładem niech będzie cytat z tekstu Jareckiej z "Gazety Wyborczej": "Na osłodę jest Piotr Uklański w płaszczu nazisty, ale tak fatalnie namalowany, że słabszy od niego jest tylko Sławomir Sierakowski w towarzystwie świń". Bardzo ciekawe jest, jak pani Jarecka odróżnia źle namalowany obraz od dobrze namalowanego. Może za mało dokładny w detalach, może niepodobny do modela, a może źle zakompoowany? Dzisiaj sformułowanie "fatalnie namalowany" pachnie akademickim językiem prosto z pracowni dziewiętnastowiecznych pompierów. Bo na dobrą sprawę to właśnie ta "grupa" lansuje obrazy "fatalnie" namalowane - przecież warsztat malarski jest czymś anachronicznym i niepotrzebnym. Czym obraz gorszy, tym lepszy. Przy braku kryteriów jest to zasada pryncypialna. Tylko trzeba się jej trzymać, a nie, jak jest potrzeba, odwracać kota ogonem.
Ale Jarecka idzie dalej w swej sofistycznej interpretacji prac The Krasnals: "Jeśli gra z rynkiem w wykonaniu Krasnali wydaje się jakoś trafna, bo polega na proponowaniu czegoś bezwartościowego, co sam rynek winduje w górę, to krytyka współczesnej kultury wychodzi im mało krytycznie, a ich manifest o tym, że "artysta jest dzisiaj sztuczną kreacją rynku i polityki", a "my chcemy być wolni", wydaje się skrajnie naiwny. Systemu nie da się obalić z poziomu prostaczka a la Krasnale." Określenie naiwnością działalności artystycznej z pozycji liska chytruska sugeruje nam wszystkim, że Jarecka zna się na rzeczy. A właśnie sztuka dzisiaj wymaga poziomu prostaczka. Najlepsza sztuka opierająca się absurdom i obnażająca rzeczywistość zawsze była naiwna. Taką naiwnością cechowali się Van Gogh, dadaiści czy akcjoniści wiedeńscy. Jej brak powoduje, że sztuka ogranicza się do miałkich dowcipów w rodzaju serwowanych nam przez uwielbianych przez Jarecką grupę Azorro.
Tekst Doroty Jareckiej w "Gazecie Wyborczej" poazuje bezsilność niektórych krytyków wobec The Krasnals. Autorka stara się uchwycić w nim sens działalności Krasnalsów - co robi w sposób doskonały i co świadczy o jej dużej inteligencji. Można się z nią w pełni zgadzać, ale wówczas wchodzi się w pułapkę przez nich zastawioną. Brnie się w coraz większe bezsensy. Już tak przyzwyczailiśmy się do antymalarstwa, że niektórzy krytycy zapomnieli, co znaczy pojęcie "dobrze namalowany obraz". Wszyscy unikamy takich sformułowań, bo wchodzi się na grząski grunt i można się wręcz utopić. I właśnie The Krasnals nam ten absurd uświadamiają.
To przecież właśnie na tej zasadzie pani Dorota Jarecka zaatakowała wystawę "Starzy, Nowi Mistrzowie" Donalda Kuspita w Gdańsku-Oliwie, co uczyniła słusznie. I nagle przy ocenie The Krasnals stara się wartościować coś, co już sama przewartościowała. Inną sprawą, jaką porusza, jest naiwność The Krasnals - z czym można się zgodzić, bo to właśnie ich siła. W świecie sztuki, gdzie dominuje spryt, gdzie można małym kosztem szybko zrobić karierę (bo nie ma żadnych reguł i zasad)stanowi to zaletę. Może artyści powinni mieć jak dzieci trochę naiwności. Sztuka stałaby sie wtedy sztuką. Drodzy Krasnale, bądźcie naiwni! Nie dajcie się! Nie stańcie się dorośli (jak pani Jarecka)! To wasz atut!
to samo wszedzie dookola nie tylko w Polsce.
ReplyDeletejedynym wyjsciem jest odwolanie sie bezposrednio do publicznosci. Przykladem moze byc artprize w USA gdzie kazdy nie tylko formalnie wyksztalcony/ certyfikowany artysta moze znalezc "veniue" do wystawienia swojej pracy i publicznosc glosuje na dzielo czy dzielko ktore najbardziej im sie podoba. A tak nawiasem patrzac na bohomazy malowane przez starsze i mlodsze pokolenia artystow to z czym kochani startujecie. Z widelcem po zupe. Kabotynizm artystyczny rozpanoszyl sie do tego stopnia ze doslownie nigdzie nie widac dobrze namalowanej sztuki wspolczesnej. Mlodzi artysci sluchaja starych i chcac czy nie chcac ida w slady latwizny i bajdurzenia jak po prochach. Pokazcie cos innego porzadnego i publika sama zacznie pukac do waszych drzwi. Konsument jest zmeczony i chcialby wreszcze czym po prostu ucieszyc oko bez bajdurzenia nawiedzonych ktorzy wiedza lepiej od niego.